Ciąża
TYDZIEŃ 36 I SZPITAL
Witajcie :)
Wszystko zaczęło się 18 marca w dniu urodzin mojego męża. Będąc w domu
zajęłam się tak naprawdę wszystkim, od sprzątania aż po przygotowania kolacji.
Nie ukrywam trochę się przy tym nagimnastykowałam, lecz wcale nie czułam się
źle. Wręcz przeciwnie rozpierała mną energia. O 17 zebrali się goście i tak do
21 czułam się fantastycznie. Aż teściowa ciągle mówiła: Aga ale ty latasz z tym
brzuchem, powoli... :) Nie ukrywam, że mąż też mi dużo pomagał. Lecz ja lubię zaopiekować
się gościmy. Prawda jest taka, że było to jego święto to chciałam mu pomóc.
Więc, jak to zaczęło się wszystko z tym szpitalem?!
Wieczorem o 21 jakoś tak dziwnie zaczął napinać mi się brzuch. Ten ból był
dziwny. Przez całą noc z lekkim niepokojem nie mogłam zasnąć. Mąż mówi: jeśli nie przejdzie do jutra to pojedziemy do
lekarza do gin. i niech to zbada. Oczywiście im częściej myślałam, o tym
napinającym się bólu brzucha tym bardziej go czułam. I tak cała noc miałam nie
przespana...
Nad ranem mąż się pyta, czy już bóle przeszły. Ja kiwam tylko lekko głową, że
nie... i nadal czuje taki napinający się brzuch. Kazał, dzwonić do lekarza, aby
natychmiast umówić się na wizytę... I tutaj w Medicoverze nie ma z tym
problemu. Był wolny termin na godzi: 11:00. Ta godzina nam pasowała i tak z
mężem wyruszyliśmy do gabinetu... Nie była to moją dr. prowadząca lecz do
tej co mnie zapisali miała opinie na forum nie naganne. Zresztą było mi
obojętne do kogo trafię. Ważne, aby była kompetentna. Na badaniach powiedziała,
że da mi skierowanie do szpitala na patologie ciąży. Uwierzcie mi prawie się rozpłakałam,
bo słowo patologia ciąży wcale dobrze nie brzmi. Ale jak mus to mus...
Teraz z tym skierowaniem mieliśmy się udać do szpitala. I tutaj pojawił się
mały problem, bo w Poznaniu jest kilka szpitali z odziałem
ginekologiczno-położniczym. Już wcześniej podjęłam decyzję, że chcę rodzić w
Szpitalu im. F. Raszei. Jeden problem z głowy...
A teraz pytanie, czy jechać od razu, czy jechać do domu po walizkę gdybym
miała tam zostać na noc lub dłużej...
My postanowiliśmy, że nie ma co czekać tylko jechać prosto do szpitala. I
tak po rejestracji, badaniach lekarz w szpitalu zdecydował, że zostawia mnie na
kontrolę... i jeśli okaże się, że wszystko jest dobrze na drugi dzień mnie
wypuszczą.
Tak trafiłam na patologię ciąży w szpitalu Raszei w Poznaniu. Miałam
ogromne szczęście, że dali mnie do pokoju gdzie były dwie młodziutkie
dziewczyny praktycznie w moim wieku. Dość szybko złapaliśmy ze sobą kontakt.
Jedna dziewczyna M. okazało się, że pracowała tutaj dwa lata i sama jest
położną. Była w 37 tygodniu ciąży i miała na drugi dzień rodzić, ale trzy
dziewczyny z naszego parteru ją wyprzedziły i tak biedulka musiała jeszcze
czekać.
Podczas mojego przyjęcia w szpitalu mąż dowiózł mi potrzebne rzeczy plus
jakieś słodkości. W szpitalu mógł ze mną zostać do godziny 20:00, bo tak tutaj
trwały odwiedziny :)
Dwa razy zrobili mi KTG, cudowne uczucie słyszeć tak głośno bijące
serduszka naszego malca. Żałuję, że tego nie nagrałam...
Sondy miałam umiejscowione na wysokości pępka. Następnie podali mi dwie
tabletki: nospe i aspargin.
Co dwie godziny byłam budzona, bo sprawdzali tętno maluszka. Dlatego moja
noc w szpitalu była tak naprawdę nie przespana :( takie zasypianie i budzenie
jest straszne...
Z dziewczynami na sali złapałam od razu kontakt i tak do 1 w nocy
przegadałyśmy, aż każda po kolei zaczęła padać :)
Na drugi dzień był obchód lekarzy i tylko czekaliśmy na informacje, że
możemy pójść do domciu.
Mnie lekarz przebadał sprawdził moje wyniki i powiedział, że wszystko jest
ładnie, pięknie i wcale nie widzi powodu, aby mnie tutaj dłużej
zatrzymywać.
Moja radość była ogromna. Od razu zadzwoniłam po mężulka, aby po mnie
przyjechał, był zaledwie w ciągu godzinki. Jeszcze załapałam się na szpitalny obiad
:) Muszę przyznać, że wcale tak źle w szpitalu nie karmią. Dostaliśmy rybkę, bo
to akurat był piątek do tego gotowane buraczki, marchewkę i ryż. I naprawdę
było smaczne. Nie było jałowe…
Jak wczoraj wróciłam do domu to pierwsze co wykąpałam się, ubrałam w piżamę
i poszłam o 13 spać. I tak odpłynęłam w objęciach Morfeusza aż do godziny 17,
bo potem mąż chciał mieć towarzystwo i mnie obudził, gdzie jeszcze wspólnie
obejrzeliśmy bajkę na dobranoc "Wielka Szóstka", którą polecam
każdemu. Dla mnie ta bajka to nowy hit Disneya :)
I tak kończy się moja historia jednodniowego pobytu w szpitalu...
Szczęście, że cała ta historia dobrze się kończy...
Maluszek ma jeszcze czas, aby przywitać ten piękny świat...
Dużo zdrówka, dotrwajcie do 40 tygodnia :)
OdpowiedzUsuńDotrwaliśmy prawie do 41 hihi :)
UsuńDzidzia już trenuje przed porodem. :)
OdpowiedzUsuńDobrze, że wszystko się dobrze skończyło :).
OdpowiedzUsuńTeraz już tylko na spokojnie czekać :)
Uważaj na siebie ;) Ja trafiłam w 36tc i wiedziałam, że do domu sama nie wrócę ;) Plamiłam troszkę, skurczy nie miałam, więc gdy mówiłam,że urodzę to się lekarze i położne za głowę łapali ;) Skurcze nagle przyszły i to tak silne, że i leki nie pomogły. Wy jeszcze czekajcie spokojnie :))
OdpowiedzUsuńKochana powodzenia i wyluzuj troszkę, poleż poczytaj ksiązki bo jak się dzidzia urodzi to już nie poleniuchujesz:)
OdpowiedzUsuńWiem co czułaś dostając się na patologię ciąży. Ja w sumie też na tym oddziale leżałam 1 dzień. Potem przenieśli mnie na poporodowy. Tylko u mnie to był 30 tydzień.
OdpowiedzUsuń